Autostopem do Holandii cz. 2

Trzeci dzień podróży. Wstaliśmy koło 6:00 (klik), zebraliśmy cały ekwipunek i wróciliśmy na tę samą wylotówkę, jednak trochę dalej, przed sam wjazd w kierunku Holandii. Tutaj również nie było gdzie stanąć, ale nie mieliśmy wyjścia, zaczęliśmy łapać. Po 1,5 godziny w końcu zatrzymał się samochód na niemieckich tablicach. “Gdziekolwiek” odpowiedzieliśmy na pytanie, dokąd chcemy jechać. Katrin okazała się naszym pierwszym zagranicznym kierowcą.

Zatrzymaliśmy się na stacji, skąd po 25 minutach złapaliśmy stopa do Arnhem. W końcu! Udało się! Mieliśmy podwózkę na sam zjazd z autostrady. Wojtek zadzwonił do znajomego Holendra, u którego mieliśmy spędzić kolejne trzy doby. Jacob odebrał nas z parkingu przy zjeździe i zawiózł do swojego domu w Driel. Nie było jeszcze południa, a my byliśmy padnięci. Po prysznicu i chwili odpoczynku pojechaliśmy na obiad.

Tabliczka z napisem "Polenplein" Plac Polski

Plac Polski przed kościołem w Driel.

Jeszcze tego samego dnia miałem okazję zwiedzić na rowerze Driel. Poznałem historię polskich spadochroniarzy, którzy skakali tam w 1944 roku podczas operacji “Market Garden”. Mogłem zobaczyć tabliczkę z napisem “Plac Polski” oraz pomnik poświęcony generałowi Stanisławowi Sosabowskiemu. Bardzo miłym akcentem był też napis “Polska” na jednym z domów.

Dom w Driel

Dom z napisem „Polska”.

Następnego dnia pogoda nam nie dopisała, więc prawie cały dzień spędziliśmy w domu oglądając zdjęcia i filmy z podróży. Czwartek na szczęście okazał się dobrym dniem na rowerową wycieczkę do Arnhem. Udało nam się wjechać na wieżę widokową i zwiedzić podziemia kościoła. Pochodziliśmy trochę po centrum, po czym udaliśmy się w drogę powrotną. Przy okazji udało mi się zerwać mechanizm przerzutki, co wbrew pozorom sprawiło nam wiele radości!

Widok z wieży

Wycinek panoramy z wieży kościoła w Arnhem.

Przez zepsuty rower musieliśmy zmienić trasę i popłynęliśmy promem (zasilanym tylko i wyłącznie z paneli umieszczonych na dachu!). Poza tym cała moja podróż na rowerze od tej pory wyglądała mniej więcej tak, że Wojtek razem z Dide popychali mnie, żebym mógł się przemieszczać. Przynajmniej jest co opowiadać! : ) Wieczorem Jacob zabrał nas na wyśmienitą kolację do hiszpańskiej restauracji w Arnhem. Po powrocie do domu siedzieliśmy jeszcze przez kilka godzin programując diodę RGB podłączoną do Arduino.

Zabudowa w Driel

Zabudowa w Driel. Uwielbiam te małe domki i równie małe ogródki!

Piątek, dzień wyjazdu

Na początku naszej podróży celem była Barcelona, jednak ze względu na fakt, że bardzo powoli posuwaliśmy się do przodu, postanowiliśmy zmienić cel na Paryż. Wydawał się on być dużo, dużo bliżej. W piątkowy poranek zjedliśmy porządne śniadanie, zapakowaliśmy prowiant na drogę, po czym Jacob z całą rodziną odwiózł nas na stację benzynową. Pożegnaliśmy się, dziękując za gościnę i udaliśmy się standardowo na wyjazd z parkingu.

Nie czekaliśmy długo, zabrał nas młody Holender, student kierunku pokrewnego z naszym. Później zatrzymała nam się kobieta w średnim wieku. Jechała wiekowym niemieckim samochodem, był to chyba Volkswagen Transporter T1!

W starym Volkswagenie

Jedziemy starym Volkswagenem Transporterem! Fot. Wojciech Świtała

Następnym kierowcą była starsza Holenderka, która zawiozła nas do Maastricht. Tutaj pojawił się problem. Pomimo faktu, że autostrada była zaraz obok, znów nie było miejsca do zatrzymania. Na parkingu spotkaliśmy małżeństwo. Żona odwoziła męża do pracy. Zaoferowała nam, że podrzuci nas na stację kilka kilometrów dalej przy autostradzie. Tym razem jechaliśmy kabrioletem!

Niestety nie udało nam się dotrzeć bezpośrednio na stację, znów musieliśmy przejść kilka kilometrów. Chociaż miejsce w którym zostaliśmy wysadzeni wydawało się świetne. W cieniu, szeroki pas awaryjny na którym bez problemu mógłby zatrzymać się nawet autobus nie tamując ruchu. Tak, czy inaczej dostaliśmy się na stację. Tam podjęliśmy decyzję, że zostajemy na noc. Znaleźliśmy na mapie pole kempingowe i tam też się wybraliśmy.

Droga na pole kempingowe

Idziemy na pole kempingowe. Tym razem łapiemy tylko złote promienie zachodzącego słońca! 😉

Ostatnie trzy dni

Następnego dnia wróciliśmy na parking, jednak po jakiejś godzinie zrezygnowaliśmy. Podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Przeszliśmy na drugą stronę autostrady i tam na parkingu spotkaliśmy młodego Francuza, który jechał w kierunku Hamburga. Powiedział, że możemy się z nim zabrać, a co lepsza, specjalnie pojechał trochę dłuższą trasą, żeby dowieźć nas jak najdalej.

Wysiedliśmy pod Hanowerem. Tutaj pojawił się problem. Wszędzie było pełno Polaków, jednak nikt się nie chciał zatrzymać. Nie wiem nawet ile godzin czekaliśmy, ale na pewno nie mniej niż cztery. Rozmawialiśmy z kierowcami z Polski i Rumunii. Wszyscy nam kibicowali. W pewnym momencie zawołał mnie jeden z kierowców mówiąc, że przy stacji stoi samochód osobowy na polskich blachach. Podszedłem do kierowcy i zapytałem jej, czy możemy się zabrać.

“Nie ma problemu” usłyszałem w odpowiedzi. “Tylko chłodzenie jest zepsute, więc jadę na pełnym grzaniu”. Pomimo faktu, że z przodu było piekielnie gorąco, u mnie zaś z tyłu strasznie wiało, byliśmy szczęśliwi, że za kilka godzin będziemy w Polsce. Kilka minut po północy dojechaliśmy do Szczecina. Tam też znaleźliśmy nocleg.

Wiatraki, zachód słońca

Gdzieś na trasie między Szczecinem, a Gdynią.

Niedziela przeleciała nam bardzo szybko. Przed dwunastą udaliśmy się do kościoła, później zrobiliśmy zakupy i komunikacją miejską wyjechaliśmy na obrzeża. Niestety nie udało nam się nic złapać, a że było już dość późno zdecydowaliśmy, że wrócimy do centrum i pojedziemy pociągiem do Gdyni, skąd odebrał nas kolega Wojtka. Pojechaliśmy do Chałup, gdzie przenocowaliśmy.

Później historia toczy się już szybko. Na dwa stopy dojechaliśmy do Gdyni, gdzie wylądowaliśmy w beznadziejnym miejscu. Zrezygnowani po dwóch godzinach pojechaliśmy pociągiem SKM do Gdańska, skąd kupiliśmy bilety do Krakowa. I tak kosztowało nas to taniej, niż zapłacilibyśmy za nocleg w Trójmieście. We wtorek, chwilę przed świtem, nasza podróż dobiegła końca.

Taśma izolacyjna utrzymuje okno. Pociąg PKP.

Profesjonalna inżynierska robota. Albo było gorąco albo zimno, więc zaradziliśmy na ten problem!

Pomimo, że nie udało nam się dotrzeć do zamierzonego na początku celu, jestem zadowolony z całej podróży. Te dwa wpisy są tylko astronomicznym streszczeniem tego, co działo się po drodze, szkicem, zarysem. Nie da się wszystkiego opisać i przekazać tylko tekstem, poza tym, nikt by tego i tak nie przeczytał!

W tej krótkiej opowieści pominąłem dość sporą część przygód, jednak i tak najwięcej mam różnych ciekawych spostrzeżeń i wniosków. Nie chciałem nimi przynudzać, bo każdy, kto był na Zachodzie, na pewno ma podobne. A jeżeli chodzi o podróż autostopem – tak wiele przygód w tak krótkim czasie – to uzależnia! Wniosek jest jeden: na pewno jeszcze nie raz pojadę! Dziękuję za przeczytanie tekstu i zapraszam do komentowania!

Przeczytaj część pierwszą! Autostopem do Holandii cz. 1

Może Ci się również spodoba